Szedłem przez las nocą. Na niebie migotało tysiące gwiazd, a księżyc
rzucał na wszystkie drzewa dookoła, srebrną poświatę. Było pięknie i tak
spokojnie. Oczywiście ktoś musiał zakłócić tą piękną chwilę. Rzuciłem
kunaiem w stronę, z której usłyszałem szmer. Z krzaków wyszedł...
Itachi... cofnąłem się o kilka kroków, aż w końcu stałem oparty o
drzewo. Łasica zaczął powoli do mnie podchodzić, a kiedy stał tuż przede
mną puknął mnie dwoma palcami w czoło, jak kiedyś... otworzyłem szeroko
oczy i delikatnie usta. Staliśmy tak przez kilka minut, aż w końcu
rozpocząłem atak. Itachi ciągle odskakiwał, jakby nie chciał walczyć, a
potem uciekł zmieniając się w te ptaki. Zacząłem się rozglądać, ale jego
nigdzie nie było. Podszedłem do drzewa i oparłem się o nie, a głowę
skierowałem w górę, oglądałem niebo. Usiadłem na trawie i dalej
patrzyłem w górę, aż w końcu zasnąłem...
----
Obudziłem się w jakiejś jaskini... nie była moja, ani Naruto...
podparłem się na łokciach i rozglądnąłem. Skała, półka, Itachi, leki,
łó... zaraz Itachi?! Wręcz podskoczyłem, siedząc i walnąłem głową w
sufit.
- Spokojnie, Sasuke...- powiedział i rzucił mi lód. Skrzywiłem się i cofnąłem.
- Po co mnie tu przyniosłeś, idioto...- warknąłem przykładając lód do potylicy.
(Itachi?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz