Zacząłem warczeć. Wstałem podszedłem do krat i złapałem go za ramiona.
- Naruto! Ogarnij się! Ogarnij!- wrzasnąłem.- Nie widzisz, Kurama cię
opętała!- chwycił moje ręce i ścisnął je tak mocno, że złamał mi
nadgarstki. Wydałem z siebie przeraźliwy, łamiący się krzyk. Odsunąłem
się od niego i upadłem na kolana. Nagle zacząłem płakać, a on się śmiać.
Przygryzłem wargę, ale po chwili znów zacząłem wrzeszczeć. Nagle
pojawił się Deidara.
- Co tu się k*rwa dzieje!- pokazałem mu nadgarstki, które były
posiniaczone, a moje dłonie bezładnie zwisały. Ból był tak silny... znów
zacząłem wrzeszczeć, ale trochę ciszej.- Idioto! Miał być cały i
zdrowy! Z kogo teraz Sasori zrobi najlepszą marionetkę?! Z typa, który
ma rozgniecione ręce?!- wrzasnął na niego. Przestałem płakać. Powoli
wstałem, postanowiłem nie używać rąk. Miałem spuszczoną głowę... jedyna
szansa. Czułem na sobie ich spojrzenia. Delikatnie podniosłem łeb, a na
mojej twarzy widniał psychiczny uśmiech. Deidara, oczywiście, domyślał
się co zajdzie, więc zwiał. Naruto też się uśmiechnął.
- Myślisz, że dasz radę, Uchiha?- zarechotał.
- Oczywiście lisku... straciłem... dłonie... ale nadzieje, nigdy!-
wyprostowałem się. Mangekyö Sharingan... podszedłem do krat i kopnąłem
je. Z łatwością wypadły. Wskoczyłem na schody i zacząłem wiać.
Przeskoczyłem nad Kisame, ominąłem Sasoriego i przy okazji kopnąłem
mojego brata w piszczel. Jakimś cudem za pomocą żyłek wyjąłem kunai i
złapałem go w usta. Nie wiem jak cisnąłem nim w Naruto, który biegł na
czterech... kończynach? Łapach? Nie wiem... był coraz bliżej mnie. Bez
rąk jestem bezradny... nagle zobaczyłem Karin. W biegu wpiłem się w jej
rękę i napiłem jej krwi. Moje ręce od razu były zdrowe. Wskoczyłem na
drzewo i podszedłem do kryjówki z kataną. Chwyciłem ją i zeskoczyłem do
Naruto. Stanął 20 metrów przede mną.
- Naruto... opanuj się...- powiedziałem. Ten tylko się zaśmiał.
Stworzyłem wokół siebie Susanoo. Złapałem go i obezwładniłem. Czułem
ból, że muszę go skrzywdzić... ścisnąłem go mocniej, a on stracił
przytomność. Rzuciłem go na ziemię. Susanoo znikł, a ja zacząłem biec.
*
Minęło kilka dni, a ja nie wiedziałem co z nim jest... nagle moim oczom ukazała się jego matka. Cofnąłem się.
- Sasuke...- podeszła do mnie i położyła dłonie na moich ramionach.
- Tak...?
- Naruto już nie będzie sprawiał problemów...
- Cco?! Zabili go?! Nie! To niemożliwe... czemu nikt nic nie zrobił! Czemu!- zamknąłem oczy i ścisnąłem pięści.
- Nie... Naruto żyje! Tylko nie ma już w nim Kuramy... on jest... i ma
się dobrze... a ty... ty lepiej już nie rąb nim drzew!- pogłaskała mnie
po karku.- Minato się nim zajmuje... Sasuke, bądź... milszy, postaraj
się choć troszkę, nawet nie wiesz ile twoja przyjaźń znaczy dla
Naruto...
- Ale... ale ja nie umiem...- podrapałem się po ramieniu.
- Umiesz!- uśmiechnęła się i zniknęła. Nagle usłyszałem za sobą kroki.
Zobaczyłem Naruto, Minato i jakieś trzy liski. Nie mogłem nad sobą
zapanować i zacząłem biec do Naruto. Wręcz się na niego rzuciłem i go
przytuliłem. Był tym wyraźnie zdziwiony.
- Nie rób tak więcej idioto...- wyszeptałem. Jedną dłoń położyłem na
jego potylicy, a drugą na jego plecach.- Nie rób...- poczułem jak klepie
mnie po plecach. Ścisnąłem materiał jego bluzy i lekko potargałem jego
włosy.- Idioto, po co się tam pchałeś...- wtuliłem się w niego
mocniej...
(Naruto?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz